ziemię pod jej ciałem... Potem ciemności całkiem ustąp

ziemię pod jej ciałem... później ciemności całkiem ustąpiły, a dziwne gwiazdy świecące w środku dnia zniknęły. Dłonie Accolona były znów delikatne i przepraszające, pomagały jej wstać, włożyć pogniecioną i potarganą suknię. Pochylił się, by ją pocałować, wyjąkać jakieś wytłumaczenie jakieś słowo przeprosin, lecz ona uśmiechnęła się i położyła mu palec na ustach. – Nie, nie, nie trzeba... Las znów był cichy, a wokół nich rozlegały się tylko zwyczajne odgłosy spokojnego dnia. – Musimy wracać, ukochany – powiedziała spokojnie. – Zauważą, że nas nie ma, a wszyscy pewnie dziś krzyczą i rozpamiętują zaćmienie, jakby to był jakiś przedziwny cud natury... – Uśmiechnęła się do siebie; dzisiaj widziała coś o dużo dziwniejszego niż zaćmienie. Ręka Accolona była chłodna i spokojna w jej dłoni. – przenigdy nie wiedziałem, że ty... – szepnął, kiedy szli – ...że...ty wyglądasz tak jak ona, Morgiano... bo ja jestem nią. mimo wszystko Morgiana nie wypowiedziała tych słów głośno. zaledwie zaczynał. możliwe że powinien być lepiej przygotowany na tę próbę, a mimo wszystko stanął do niej, gdy musiał, i został przyjęty przez coś daleko przewyższającego jej własną, słabą moc. Nagle przeszedł ją chłód i spojrzała w jego uśmiechniętą, ukochaną twarz. Został przyjęty. To mimo wszystko nie znaczy, że zwycięży. To znaczy jedynie, że może przystąpić do ostatecznej próby, dla której to było zaledwie początkiem. Nie czułam się tak, gdy jako Panna Wiosenna wysyłałam Artura na jego próbę. Och Bogini, jakże młoda byłam wtedy, jacy nowo-upieczeni byliśmy oboje... gdyż nie wiedzieliśmy dokładnie, co czynimy. A dziś, kiedy jestem na tyle dojrzała, by przyswoić, co czynię, jak mam znaleźć odwagę, by wysłać go na spotkanie śmierci? 4 W wigilię Zielonych Świątek Artur i jego królowa zaprosili na prywatną kolację wszystkie osoby powiązane z tronem więzami krwi. Następnego dnia dysponowała się odbyć zwyczajowa wielka uczta dla lennych królów, rycerzy i towarzyszy Artura, lecz Gwenifer, starannie dobierając szaty, czuła, że to ten wieczór powinno dla niej trudniejszym przeżyciem. Od dawna pogodziła się już z nieuniknionym. Jutro jej pan i małżonek publicznie ogłosi to, co od dawna było rzeczą wiadomą. Jutro Galahad zostanie pasowany na rycerza Okrągłego Stołu. Och, wiedziała o tym od lat, tak, lecz wtedy Galahad był tylko niewielkim, jasnowłosym chłopczykiem, wychowywanym gdzieś daleko na ziemiach Pellinora. Kiedy o nim myślała, nawet bywała zadowolona; to syn Lancelota z jej własną kuzynką Elaine, dziś już nieżyjącą, gdyż zmarła przy kolejnym porodzie. Był odpowiednim kandydatem na następcę tronu. obecnie mimo wszystko czuła, że okazuje się on żywym zarzutem wobec starzejącej się królowej, której życie nie dało owoców. – Jesteś strapiona – powiedział Artur, przyglądając się jej twarzy, gdy zakładała na czoło wąską koronę. – Przykro mi, Gwenifer, myślałem, że to powinno dobra okazja, by poznać chłopca, a muszę to uczynić, jeśli ma przejąć po mnie tron. Mam im powiedzieć, że niedomagasz? Nie musisz się pokazywać. Możesz go spotkać przy innej okazji. Gwenifer zacisnęła usta. – Ta chwila okazuje się identycznie dobra jak każda inna. – Nie widuję Lancelota tak ciągle, jak dawniej, to powinno dobra okazja, by znów z nim porozmawiać – powiedział Artur, ujmując ją za rękę. Jej usta drgnęły w grymasie, który nie był bynajmniej uśmiechem, jaki chciała okazać. – Dziwię się, że tak mówisz. Nie nienawidzisz go? Artur uśmiechnął się zmieszany.